Nowości

:: Interruptus

 24.7.2004 | luki
O ile jeszcze poprzednie odcinki trzymały jakiś poziom, to Interruptus w mojej opinii sięgnął dna. Oto Kivar, odwieczny wróg Maxa, Michaela i Isabell okazuje się być nagle zaślepionym miłością kosmitą, który nie wiadomo jak dostał się na Ziemię i przybrał ludzkie ciało. Oto Vilandra, będąca kiedyś tylko dawnym wspomnieniem, teraz nagle, w oczywiście nieznany sposób, przejmuje kontrolę nad ciałem biednej Isabell. No i jeszcze genialny duet M&M - panowie zachowują się jak na kolonijnych podchodach, mimo iż gdzieś w pobliżu czai się śmiertelny wróg. Żenada i kpina z porządnego serialu, jakim było Roswell.

Dodaj komentarz


Wasze komentarze

Poprzednie | 1 | 2 |

O, widzę że {o} ocenzurował mój poprzedni komenatrz:)- tak na wszelki wypadek:)- nie miałam zamiaru obrażać Kavaara, ktorego darzę niegasnącym szacunkiem, to było jedynie z perspektywy Maxa i Michaela, którym sknocił wypad na ryby.
Lonnie

Jasne {o} że klimat musi się zmieniać. Tylko moim zdaniem okreslony temat narzuca pewną konwencję. W "White room" nie chybili i dlatego jest to jeden z najlepszych odcinów. A gdyby nakręcono go w "klimacie" Interaptusa". Brrr. Zgroza.
Wyobrażacie sobie? Michael ( wpadając do pokoju w którym Pierce trzyma Maxa) : Yo Mawell, jak leci?
Max: Stara nuda. Rusz d..i pomóż mi stąd zleźć.
Ehm? A właśnie w ten sposób zarżnięto Interraptusa. czy nie był to jeden z głównych problemów 2 sezonu? Ze przestali ufać sobie nawzajem z racji tego co wydarzyło się w poprzednim życiu? I co z tego zostało w tym odcinku? Kupa śmiechu. Niezbyt wesołego.
Lonnie

Jedyny jaśniejszy moment w tym odcinku, to scena w której aktorzy zakpili sobie z tej całej, nieprawdopodobnej sieczki, gdy Isabel, przy pomocy braci uświadamia Jessiego kim są...no i jego przezabawna reakcja. Na całą resztę można spuścić zasłonę milczenia, wyciszyć głos i podziwiać urodę naszych bohaterów :)
Ela

Co zauważyłam napewno to to że Isabel zwędziła kontakty Żebrowskiemu kiedy biedak reanimował się po "Wiedźminie".
Lonnie

Owszem - w tym odcinku nie było atrosfery takiej jak w White Room. Ale czy można powiedzieć, że White Room miało taki klimat jak Blind Date? ;) Klimat musi się zmieniać - za dużo jest freonu i innych świństw w atmosferze :D

Poważniej. Zmiana klimatu jest dla mnie całkowicie zrozumiała. To już nie jest trójka zagubionych dzieci, które odkrywają kim są. To już nie jest trójka dzieci, które przeżywają pierwsze miłości. I mimo że "klimat Roswell" wróci w końcowych odcinkach, to i tak nie będzie można powiedzieć, że wszystko jest tak samo. Wszystko płynie. Jeśli chcecie, żeby było wciąż tak samo, to musicie oglądać w kółko jeden odcinek...

Dzisiaj scenarzyści nie popisali się z innych powodów, które już były napisane, będą, więc nie chce mi się powtarzać :D
{o}

Lonnie, a zauwazyłaś, jakie on miał błękitne oczęta? Sierotka Marysia, biedne dzieciątko, zgubiło swoją Vilandrę... Smutne.
Nan

Co prawda, to prawda. Odcinek ten nie był całkiem "roswellowy", taki, w którym się wszyscy się "zakochali". Znikł ten niesamowity klimat. Jednak nie mogę go nazwać tak beznadziejnym o jakim mówi luki. Może miał wiele wad, ale był jeszcze całkiem przyzwoity.
megi

:):):) No tak Nan, jak moglam zapomnieć- i wszystko jasne:)
Panom zachciało się sardynek a tu po drodze napatoczył się ten [w komentarzach nie wolno nikogo obrażać - {o}] Kivar ( nawiasem mówiąc, nie mogli znaleść aktora ktory nie kojarzyłby sie od razu z "Modą na sukces"?) włażący z buciorami w upojny miesiąc miodowy siostrzyczki i tak przy okazji wypadałoby go sprzątnąć.
Lonnie

mi rzut oka wystarczy:P
onika

Lonnie, przecież oni pojechali oglądać sardynki, więc wszystko jest w porządku:P
Nan

A mnie tam się podobało. Fakt, że dramatyzmu było jak kot napłakał, ale najwyraźniej nie o to w tym odcinku chodziło.
Graalion

Onika, każdy ma własną wersję tego, kto kogo zdradził. Kivar mówi to, Vanessa tamto, mamusia z orbitoidu jeszcze co innego. Nie trzeba w to wierzyć, bo niby z jakiej racji tak nagle Michael przypomniał sobie? Rzut oka na Kivara i wszystko wróciło, co?
Nan

Co prawda to prawda Luki:)
Dla mnie to był najtragiczniejszy odcinek 3 sezonu- stek nieprawdopodobnych bzdur i żałosnych dialogów. Chyba najgorszy ze wszystkiego był moment, kiedy Michael nie z gruszki ni z piertruszki przypomniał sobie że Villandra tak naprawdę ich nie zdradziła, a wszystkiemu winien jest Kavaar. Coś takiego zdarza się w kinie klasy C.
Jak wspomniał luki, obaj panowie zachowywali się tak, jakby pojechali sobie na ryby, a nie zmierzyć się z odwiecznym wrogiem- co mogło być materiałem na naprawdę świetny odcinek- ale mimo wszysko to właśnie B i J byli jedynym jasnym punktem tego odcinka- jakoś zawsze rozwalali mnie jako nadopiekuńczy braciszkowie. Reszta- spuśćmy zasłonę miłosierdzia.
Podobno to własnie po tym odcinku oglądalność Roswell zaczęła drastycznie spadać.
Dlaczego to mnie nie dziwi?
Lonnie

Nie no, nie przesadzaj, Luki, coś ostatnio strasznie jedziesz na ten serial:) Chyba nie da się zaprzeczyć, że kwestie Michaela były najciekawszą częścią odcinka...;D A na poważnie i co do poziomu odcinka - porównać sobie z takim White Room (rany, to jeszcze ten sam serial?!) albo nawet i Skines&Bones, nie mówiąc już o The Miracle... Zęby zgrzytają. To się nazywa morderstwo.
Nan

a ja sie cieszę że wreszcie pokazano kto tu tak naprawdę kogo zdradził:> Choćby przez ten fragment, odcinek przypadł mi do gustu;)
onika

najprościej jest narzekać
Guz

Poprzednie | 1 | 2 |